(A. i P.)
Próbujemy jakoś ładnie podsumować ten blog – tak, żeby dopowiedzieć to, co niedopowiedziane i odsłonić kulisy tej drogi 🙂 Zaczniemy trochę inaczej, niż zwykle – ale mimo wszystko zachęcamy do wytrwałości i przeczytania wpisu do końca. Nie martwcie się, to już naprawdę ostatni. Nie będziemy Was więcej nękać.
Przez większą część drogi byłyśmy tylko we dwie. Czujemy się więc zobowiązane wyjaśnić, jak powstawały wspólne zdjęcia:
A poniżej – jak to się działo, że nasze głowy na większości zdjęć są na jednym poziomie 🙂
Ufając, że Bóg może opanować każdy chaos, co wieczór serwowałyśmy Mu to samo, niezmiennie:
Ku usprawiedliwieniu – w plecakach było wyłącznie to, co niezbędne, dlatego co wieczór trzeba je było całkowicie opróżnić tylko po to, żeby rano znów spakować. Na początku pakowanie trwało długo (stanowczo zbyt długo) – z czasem doszłyśmy do perfekcji! Potwierdzamy, trening czyni mistrza.
Ludzie pytali, czy nie boimy się iść tylko we dwie. A tymczasem – oto, jak silne niezależne kobiety potrafią sobie radzić w KAŻDYCH warunkach:
Co, ja nie przejdę???
Co, ja nie wypiorę???
A ja nie wysuszę???
Ja nie pokroję???
Mały bonus (1)!
(FILM)
Taaaka siła!
A teraz trochę o tym, jak było naprawdę:
Najpierw mały bonus (2):
(FILM)
Im krótszy dzień, tym więcej przerw na kawkę!
Przyjmowałyśmy każdy dar:
A po dotarciu do Rzymu – NOWE MY! Metamorfoza za 3 euro 🙂
No i wreszcie moment, kiedy otwierasz media społecznościowe i masz coś konkretnego do napisania! Tak to było z naszej perspektywy:
A teraz już poważnie – bo wbrew pozorom, czasem mamy coś poważnego do powiedzenia 🙂
Pisałyśmy już wiele razy, że było naprawdę trudno. Ale nadal uważamy, że to „trudno” jest niczym w porównaniu z „niesamowicie”. Wszystko wyłącznie dzięki temu, że w każdej sekundzie miałyśmy ze sobą wielką duchową armię wstawienników. Bóg dał nam ten przywilej, że w pewnym momencie życia trafiłyśmy na ludzi, którzy są z Nim bardzo blisko. I to właśnie oni sprawiali, że z czasem było nam coraz bliżej do Pana Boga, a w konsekwencji – także do nich.
(Uwaga, kryptoreklama!) Gdyby ktoś się zastanawiał, to Góra Oliwna zaprasza: (KLIK). Ludzie, którzy po prostu zawsze są i modlą się z taką Mocą, że nawet my dwie doczołgałyśmy się do Rzymu!
I tak naprawdę, nie dotarłybyśmy tam nigdy bez tych wszystkich niesamowitych ludzi, których Pan Bóg każdego dnia „przypadkiem” nam podrzucał. I bez Basi, która jako pierwsza powiedziała „będzie ciężko, ale idźcie”, kiedy my miałyśmy jeszcze całe mnóstwo wątpliwości.
Bez pana z parku też byśmy nie dotarły (ponownie odsyłamy do dnia 4.), bo jako pierwszy spotkany w drodze uwierzył, że faktycznie damy radę. My wróciłyśmy, a krzyż został w Rzymie – i wierzymy, że razem z tym krzyżem zostały tam problemy pana z parku. Bóg jest wielki!
Jeszcze kilka osobnych refleksji i naprawdę kończymy!
(A.)
Dla mnie – zdecydowanie był to najbardziej intensywny czas, jaki spędziłam z Panem Bogiem. To właśnie tam pokazał mi, że jest zawsze, bez względu na okoliczności. Było bardzo ciężko i trudno, ale jestem Mu wdzięczna za każdą beznadziejną sytuację, bo dzięki temu teraz wiem, że On w tym jest i w końcu przychodzi moment, kiedy interweniuje. I ta pewność, że Jezus idzie obok i ciągnie mnie do przodu, nawet wtedy, kiedy wydaje mi się, że nie zrobię już ani jednego kroku, pozwala mi wstawać każdego dnia.
Nie chcę nawet myśleć, jak wyglądałoby teraz moje życie, gdyby kiedyś ktoś nie pokazał mi Boga. Na pewno ten blog by nie istniał 🙂 A gdyby nie ludzie, którzy swoim świadectwem pokazywali, że z Nim można WSZYSTKO, to pewnie nigdy bym się nie odważyła. A powodów było kilka – zrezygnowałam z dotychczasowego mieszkania, zostawiłam pracę; nie wiedziałam, co będzie po powrocie do Polski. Ale wiedzieć nie musiałam, bo jak tylko wróciłam to już wszystko na mnie czekało. Nie musiałam nawet zbytnio się wysilać, żeby szukać. Taki jest właśnie Pan Bóg – załatwia wszystko, jeśli tylko mu się na to pozwoli. I to załatwia wszystko najlepiej, gwarantuję!
To, że poszłyśmy razem też zostało idealnie zaplanowane z Góry! Niby dwie różne osobowości, ale w duecie tak bardzo pasujące do tej drogi. Zresztą sposób, w jaki mogłyśmy się poznać, sam w sobie jest wielkim cudem. Szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie tej wędrówki z nikim innym. Tak Paulina – czuj się wyróżniona:D
Polecam każdemu!
Na zakończenie zdanie, które idealnie tutaj pasuje: „RÓB SZALONE RZECZY Z BOGIEM SIĘ UDA”. Potwierdzam, można! 🙂
(P.)
Nigdy bym nie pomyślała, że tak to się potoczy. Że obudzę się pewnego dnia gdzieś na drodze do Rzymu. Prawie 4 lata temu tak naprawdę uwierzyłam, że Bóg ma dla mnie niesamowite plany; i cała ironia polega na tym, że przy okazji nawrócenia dostałam słowo – „stań prosto i idź” 🙂 Tło historii jest trochę głębsze, ale teraz nieistotne – bo wtedy jeszcze nie miałam pojęcia, że doświadczę takich rzeczy. Moja lista „do zrobienia w życiu” jest wielka – i dopiero od tamtego momentu wykreślam z niej kolejne zrealizowane pozycje – wcześniej tylko dopisywałam, nie wierząc, że się spełnią. I tak właśnie – ciągle idę 🙂 Ufam, że ku Niebu.
Rzymu na liście nie było – dopóki nie zaczęłam spotykać inspirujących ludzi i czuć, że w tym jest Moc. Potem spotkałam Angelikę – i znów poszłyśmy, Panu na chwałę i z poczuciem, że wszystko jest tak, jak być powinno.
Mam to szczęście, że moja rodzinka znosi cierpliwie wszystkie te pomysły. Ludzie po drodze pytali nas „co na to rodzice”. No cóż – prawda jest taka, że nie oszczędziła im nerwów ta droga. I najpierw z domów dostawałyśmy: „może jednak wracajcie, dokończycie za rok”. Ale potem, kiedy przyszedł prawdziwy kryzys i faktycznie miałyśmy wiele argumentów, żeby wracać, oni zaczęli pisać „idźcie z Mocą, jeszcze tylko… km ” (tak, dostawałam z Polski niezawodną sms-ową nawigację, odległości bardziej dokładne, niż wszelkie moje mapy). I się modlili – mam świadomość, że bardzo dużo. Kolejny oddział naszej duchowej armii. I byli też tacy ludzie, od których w najmniej spodziewanych momentach dostawałam „słowa – kopniaki” (w sensie jak najbardziej pozytywnym). I to dzięki nim się dało.
To był zdecydowanie najlepszy czas mojego dotychczasowego życia (co ciekawe, od kilku lat coraz częściej zdarza mi się tak stwierdzać!). I zupełnie przełomowy. Od nowa uczyłam się zaufania, byłam zmuszona do porzucenia wszelkich stereotypów i wyobrażeń. I znów się przekonałam, że wszystko możemy w Tym, który nas umacnia. Było mnóstwo strachu i zmęczenia; zdarzało mi się iść i płakać jednocześnie – ale każdy z tych momentów miał ogromne znaczenie i przynosił bardzo dobre owoce. Po to właśnie je wszystkie Pan Bóg dopuszczał – żebym, kiedy już wrócimy, nie musiała się bać i wreszcie potrafiła ufać.
Codzienność jest niby taka sama, jak wcześniej – a jednak, co rano zastanawiam się, jakie jeszcze cuda czekają na tym świecie 🙂 I w te najcięższe męczące wieczory Panu Bogu dziękuję – bo zmęczenie potrafi zmienić w nową siłę.
No i Angelika. Ja – człowiek rozsądku – nie przypuszczałem, że dostanę kiedyś człowieka idealnego do wspólnego robienia wszystkich najbardziej nierozsądnych rzeczy – a jednak! Angela mnie uczy, że dobrze jest czasem być Sercem, a nie ciągle Rozumem! 🙂
Ludzie są fajni, naprawdę cudowni.
A cały ten blog – to też jedna z najlepszych przygód w mojej historii. Nie wiem, czy to bardziej o Bogu, czy bardziej o podróży – nie planowałyśmy, jak będzie wyglądał. Ale to najlepszy dowód na to, że oddanie Mu sterów nie wyklucza życia w pełni. Wręcz przeciwnie!
Bo wielki jest i ma wielką Moc! Ot, co! Taki to właśnie morał z tych kilku ostatnich miesięcy.
(A. i P.)
A tak naprawdę wcale nie szłyśmy we dwie!
Z Bogiem w Trójcy było nas pięcioro!
I duży bonus (3). Był to dzień 34., ponad czterdzieści stopni na termometrach, czterdzieści kilometrów w nogach – więc wybaczcie:)
(FILM)
AMEN!