Dzień 19, Knittelfeld – Scheifling

(P.)

Kolejny wpis ode mnie – bo dzień 19. był jednym z bardziej intensywnych dla mnie, jeśli chodzi o walkę duchową. A Angelika – no cóż, ona od początku miała więcej wiary; i znosiła cierpliwie moje niedociągnięcia (owszem, niech to będzie publiczne podziękowanie!:)

CAM01149

Po wszystkich moich smutnych refleksjach z dnia poprzedniego, postanowiłam iść w intencji własnego zaufania. I tak też było – modliłam się za samą siebie, Angelika chyba też trochę za mnie; porozmawiałam sobie z Panem Bogiem i obiecałam, że będę się starać. Tego dnia drogi były dość mocno „pokręcone” – ale miałyśmy mapy w nieco mniejszej skali, więc wystarczały. Rano znów zaczęło padać – niekoniecznie zadowolone, schowałyśmy się pod budką przystanku, żeby założyć peleryny. Obok przystanku był mały pensjonat – i akurat, kiedy się zatrzymałyśmy, jego właścicielka wyszła wynieść śmieci. Podeszła do nas, popytała, chciała nam zrobić śniadanie (ale byłyśmy już po); potem pożegnała nas ciepło – i wróciła do siebie. Był poniedziałek (poniedziałkowe poranki bywały „biedne”, bo w niedzielę trudniej było znaleźć otwarty sklep) – ale dostałyśmy jedzenie na drogę od pary z Knittelfeld; więc jedyne, czego nam brakowało, to owoce (wtedy już byłyśmy poważnie uzależnione od porannej dawki bananów); miałyśmy nadzieję, że trafimy szybko na choćby mały warzywniak. A tymczasem – pani z pensjonatu wróciła po chwili, niosąc w rękach… owoce! Właściwie więcej – bo banany, jabłka i austriackie wafle. Ot, po prostu – poniedziałkowe spełnianie naszych marzeń.

Potem natomiast przyszła pora na duchowy trening. Weszłyśmy do miasteczka, w którym huczała ogromna fabryka; nie wiem, co produkowała – ale wyglądała nieprzyjemnie, dymiła i po prostu – była wielka. Trzeba dodać, że to już były Alpy – drogi prowadziły więc wyłącznie wzdłuż dolin i koryt rzek. Spojrzałam na mapę – i wyglądało na to, że mamy skręcić właśnie na teren owej fabryki; pewnie byśmy tam nawet skręciły – ale wejście było otwierane wyłącznie dla pracowników (szczerze mówiąc, na moment mi wtedy ulżyło, wcale nie miałam ochoty tam wchodzić). Spytałam panią, która akurat stamtąd wyszła – potwierdziła, że wejść nie możemy; ale powiedziała też, że rzeczywiście jedyna droga do naszej docelowej miejscowości prowadzi przez most, a ten znajduje się właśnie przy fabryce. Drugi rzut oka na mapę – i okazało się, że jeśli tak rzeczywiście jest – to możemy jedynie wrócić 20 km, albo iść na północ (kiedy od 18 dni szłyśmy tylko na południe!) i nadrobić ponad 40 km. Jak kubeł zimnej wody – mapy i trasa były moją działką, a tymczasem zupełnie straciłam kontrolę. I to w dodatku w dzień, kiedy prosiłam o dar zaufania. Chyba nie było bardziej dobitnego sposobu, żeby mnie tego nauczyć.

CAM01147

Przez moment byłam zła, przez moment przerażona – aż w końcu powiedziałam to pokorne i bezsilne „działaj” – i poszłyśmy przed siebie. Co było dalej? Dosłownie 100 metrów dalej – okazało się, że GoogleMaps nie uwzględniło wcale jednej drogi. I ta „nasza”, właściwa znajdowała się w miasteczku, poza terenem fabryki; i była zwyczajną ulicą z chodnikiem, wyjazdową drogą z miasta. Więc częściowo mój błąd, częściowo błąd Google (zdecydowanie – bardziej Google 🙂 ) – w każdym razie, nie trzeba było niczego nadrabiać ani wracać. A ja na kolejny etap miałam burzę myśli i rozchwiane nerwy.

Pan Bóg chciał jeszcze przypieczętować tryumf mojej pokory – i tego samego dnia mapa wyprowadziła nas na autostradę; według niej, miała to być zwykła krajowa droga – według pracujących tam robotników, trasa szybkiego ruchu. I znów musiałam wyłączyć mapy, zaufać Jemu – i zdać się na ludzi, którzy pokazali nam alternatywne ścieżki. Skończyło się tak, że zamiast schnellstrasse miałyśmy piękną i cichą ścieżkę rowerową – do samego celu.

Ale chyba największym zaskoczeniem tego dnia okazał się nocleg. Byłyśmy już tuż przed Scheifling, kiedy zatrzymał nas pan z rowerem; znów pytał, opowiadał też o swojej podróży – a w tym czasie dogonił nas inny pan, tamtejszy; zatrzymał się, spytał, dokąd idziemy i gdzie będziemy nocować; odpowiedziałyśmy, że spróbujemy na plebanii – i okazało się, że w Scheifling nie było wtedy księdza. Ale właściwie od razu ten drugi pan powiedział, że on załatwi nam nocleg. I poszłyśmy z nim, nie wiedząc właściwie, dokąd; teraz to brzmi nierozsądnie – wtedy po prostu szłyśmy bez strachu; miał pokój w oczach. Zabrał nas do baru – sami starsi panowie, pili, grali w karty i ogólnie, zrobiła się sensacja. A pan wziął od barmana kluczyk i zaprowadził nas do chatki – za barem był niewielki camping z drewnianą chatką. I tak, właśnie – tamtej nocy miałyśmy dla siebie całą chatkę; i obiad – bo pan zostawił nas, zaznaczając, że jak już odpoczniemy, w barze będzie czekało jedzenie (kotlet był większy, niż zwyczajny duży talerz!). Na pytanie, dlaczego to robi, odpowiedział: „a dlaczego mam nie robić?”. Kiedy już dostałyśmy obiad, pan podszedł do nas i pożegnał się; obiecałyśmy, że się za niego pomodlimy – powiedział, że nie musimy nic robić – tylko iść dalej. I wyszedł.

A pozostali panowie z baru, kiedy już szłyśmy spać, życzyli nam tylko powodzenia i kazali pozdrowić Papieża Franciszka. Od Scheifling i okolicznych wiosek 🙂

IMG_0500

(Kolekcja na belce pod sufitem – nie nasza 🙂 Poza tym, wszystkie były puste; nie wnikałyśmy…)CAM01155

Wtedy wieczorem nie byłam w stanie zmusić się do głębszej refleksji nad wszystkim, co się stało; zbyt dużo wrażeń, moich emocji i zaskoczenia. Potem stopniowo docierało do mnie, że to wszystko ma doskonały sens – Pan Bóg czasem działa gwałtownie, ale tylko dlatego, że inaczej byłoby bezskutecznie. A ten nocleg (fakt, że w ciągu 10 minut od spotkania pana na ulicy, stałyśmy w chatce, a po 30 minutach jadłyśmy największe kotlety w historii!) – był, jak Jego mocny uścisk; żeby mnie zbytnio nie przeraziło to wszystko, co działo się w ciągu dnia. Fabryka pozostała dla nas legendą i symbolem zaufania; a Scheifling – jak niesamowita historia o tym, że ludzie są pełni Ducha!

2 uwagi do wpisu “Dzień 19, Knittelfeld – Scheifling

  1. Dziewczynki, bo ja już drugi dzień czekam na 20-sty dzień i nic. Ja rozumiem że studia się zaczęły ale miejcie litość dla Waszych czytelników 😊. Nie muszę dodawać, że jesteście wspaniałe a wszystkie wasze przeżycia czytam ze łzami w oczach. Wszystkiego Co Najlepsze dla Was 😉

    Polubienie

Komentarz